Tomek nadaje: „Rajd po doom metalu, psychodeli, hard rocku” recenzja „Fosforos” zespołu Gallileous

facebook | youtube

 

Co można powiedzieć widząc po raz pierwszy okładkę Gallileous? Hm, pewnie heavy lub power metal będzie w natarciu, a za chwilę usłyszymy hordę szybkich riffów. Nic z tych rzeczy. Nie będzie szaleńczej metalowej jazdy. Będzie za to grubo! Moc, precyzja i ciężkie melodyjne gitary! Taką trójcą powita nas album „Fosforos”.

 

Panowie wokaliści, ostrzegam! Macie konkurencje. Panowie słuchacze, uwaga! Będziecie mieli ekscytującą możliwość posłuchać głosu, którego właścicielka mogłaby użyczyć nie jednej tzw. „męskiej kapeli” (ukłon w stronę sympatyków mocnych brzmień, pozdrawiam!) I absolutnie nie czynię tu klasyfikacji na damskie, męskie umiejętności. Bo styl kapeli uderzając w „grubą nutę” pokazuje, że dokonuje czegoś, czego brakuje na „polskim podwórku”, czyli melodyjność, wdzięk oraz porządna dawka gitarowego grania!

 

Źródło zdjęcia: oficjalny profil facebook zespołu Gallileous

 

Gallileous, który już w 1994 roku zaistniał w doom metalowym świecie, długo był w ukryciu dla szerszego grona odbiorców. Dopiero w 2008 roku wydając oficjalne demo „Passio Et Mors” oraz pierwszy oficjalny album długogrający „Ego Sun Censore Deuum” – pchnął machinę swoich umiejętności i możliwości twórczych. Zacznę od tego, że zespół Gallileous nie jest zespołem, okok którego przejdzie się obojętnie. Nie jest też zespołem, którego definicję łatwo podać przy pierwszym słuchaniu. Nawet wielokrotne obcowanie z twórczością kapeli nie oddaje jasnej kategorii do której możemy zaliczyć album „Fosforos”. Odchodząc od korzeni, czyli doom metalu, zespół ewoluował w kierunkach, które słuchacz będzie miał okazje odkrywać na kolejnych kawałkach albumu.

I tak zaczynając od tytułowego „Fosforos” wejdziemy w klimat lekko psychodeliczny. Trąca tu latami 70-tymi jednak w całkiem nowym, świeższym wydaniu. Bez odgrywania tego, co już usłyszeliśmy np. na płytach Deep Purple. Z kolei moim faworytem jest „An Invisible Man”, gdzie doom metalowe korzenie kapeli nabrały nowego wymiaru. Jest ciężko, lecz melodyjnie. I to mnie urzekło, zwłaszcza, że mam słabość do ciężkiego, wolnego grania gitar. W tym utworze słychać cały majestat zespołu oraz ukłon w stronę sceny z której się wywodzą. Z pełną premedytacją mógłbym polecić „An Invisible Man” wszystkim miłośnikom Paradise Lost, zarówno tego wczesnego jak i późniejszego. Z kolei „Basilisk” to nostalgiczna opowieść skierowana do słuchaczy lubiących klimaty polskich klasyków takich jak Turbo czy CETI. Pięknie odegrana solówka po pierwszej części numeru dopełnia klimatu zadumy z jakim mamy do czynienia. Równie nostalgicznej, jednak już z całkiem innym stylem grania jest „Bakeneko”. Trochę egzotyczny, lekko wręcz amerykański… Zaskoczeniem dla mnie był za to „La La Land”. Jako wielki miłośnik Dinosaur Jr. I obsesyjnie uwielbiający grę na gitarze J Mascis’a  w tym kawałku poczułem klimat rodem indie rocka. Obok wspomnianych wcześniej pozycji – wielkie zdumienie, ale słucha się super!

 

GALLILEOUS – Fosforos

 

Idźmy dalej… „The Groke” brzmi jak dobrze skrojony hard rockowy standard. W tym kawałku kapela mogła bardziej się postarać, bo sama konstrukcja tego utworu jest trochę wtórna, miałem wrażenie, że taki układ już wielokrotnie słyszałem (riff, perkusja, całość…). Kawałek średnio mi się podobał, ale dla miłośników tego typu grania z pewnością przypadnie do gustu. Za to świetnie słuchało mi się „Golem”. Niczym przeniesiony w krainę lat 90-tych, poczułem się tak dobrze jak przy płytach Stone Temple Pilots. Uwielbiam ten zespół, więc Gallileous… to jest komplement! Absolutnie nie porównanie! I na koniec „Ja Monster” Gdybym miał motor to na nim pojechałbym na zlot, gdzie posłuchałbym tego numeru.

 

GALLILEOUS – An Invisible Man

 

Pochodzący z Wodzisława Śląskiego zespół jest kolejnym przykładem tego, że pomysłowość, umiejętności, ciężka praca sprawiają, że polscy muzycy mogą z klasą konkurować ze swoimi kolegami z zagranicy, bez żadnych kompleksów stając na scenach europejskich i amerykańskich. Mało tego, wypracowują swój własny styl gry, który może stać się inspiracją dla kolejnych kapel. Wszystkie porównania miały na celu wyłącznie… jeden cel, he! Pokazać, że Gallileous  na płycie „Fosforos” jest wielowymiarowy, wielogatunkowy i po prostu dobry! Wokal Anny Pawlus oraz gra reszty członków kapeli to rajd po doom metalu, psychodeli, hard rocku ocierając się o post rockowe brzmienia. Wszystko oczywiście w ich własnym, niepowtarzalnym stylu. Brzmi dobrze? Moim zdaniem tak. Przyznam, że dawno nie słyszałem tak wielowymiarowego albumu. I z premedytacją (po raz drugi zdarza mi się użyć tego zwrotu!) postawiłbym ten album na półce.

 

Tomek – miłośnik alternatywnego rocka polskiego (lata 80te i 90te) oraz amerykańskiego (specjalizacja cała scena grunge). Amatorsko gra na gitarze, czasem coś skomponuje i napisze jakiś tekst. Kolekcjoner płyt.