Barlinecki Meloman recenzuje płytę „Presomnia” zespołu MuN

facebook | instagram | spotify | bandcamp

 

Tym, którzy śledzą moje teksty, nazwa Piranha Music obca być nie powinna – miałem już szansę napisać o dwóch wydawnictwach opatrzonych logotypem Piranii. Dziś przeczytacie o kolejnym. Czwartym, jeśli liczyć chronologicznie, ale trzecim, z którym ja mam do czynienia. Ma ono tytuł „Presomnia”, a zespół, który wydał go na świat, zwie się MuN. I jest to jego trzeci autorski materiał, podobno wprowadzający wiele zmian. Ja niestety nie jestem w stanie tego potwierdzić bądź temu zaprzeczyć, gdyż jest to mój pierwszy kontakt z twórczością ekipy. Czy owocny?

 

Mam tak czasem, że widząc nazwę grupy, tytuł jej płyty oraz oprawę graficzną tejże, w głowie układam sobie orientacyjny obraz tego, co usłyszę. Nie ma to oczywiście żadnego konkretnego zastosowania, ale przyznam, że nie do końca potrafię to kontrolować. Niemniej bywa, że kończy się to niezłymi niespodziankami (o czym zresztą zdarzało mi się tu wspomnieć). Taki obraz ułożyłem sobie także i w przypadku MuN, i, jak można się domyślić, był on w znaczącej części błędny.

Nastawiłem się na wolniejsze, typowo doomowe brzmienia, a dostałem… w zasadzie ciężko jednoznacznie określić, co. MuN nie stawia wszystkich kart na jeden gatunek, woli grać bardziej niejednoznacznie. Tu i ówdzie pojawiają się odwołania do stoner metalu, chociaż nie jestem do końca przekonamy, czy aby na pewno aż tak go tutaj dużo. Doomowego ciążaru bez wątpienia można się tutaj spodziewać, ale od tej strony to właściwie wszystko, bo sama muzyka jest zdecydowanie zbyt żywiołowa jak na doom.

 

 

Wraz z intrem, na płycie znajduje się w sumie siedem kompozycji, z czego najdłuższa trwa ponad trzynaście minut. Odniosłem wrażenie, że materiał podzielony jest na dwie części, a kreską je oddzielającą jest króciutki utwór „Deceit” – zdecydowanie najmocniejszy i najcięższy z całej reszty. I jak dla mnie jeden z tych najlepszych. Obie części oczywiście dzielą ze sobą wspólne rozwiązania (utwór „Arthur” świetnie łączy kontrastujące ze sobą spokojnie płynące przed siebie brzmienia oraz mocne i agresywne uderzenia), ale dwie ostatnie kompozycje, najdłuższe swoją drogą, w jakiś sposób się tu odznaczają.

 

MuN – Decree

 

Choć faktycznie panuje tu brzmieniowe zróżnicowanie, to muzycy stawiają raczej na prostotę, w takiej formie, by mogła z tym zróżnicowaniem współpracować. Bardzo widoczne jest to właśnie na końcu albumu, w przypadku najdłuższego „Decree”. Podjęta została próba jak największego ograniczenia elementów mogących niepotrzebnie skomplikować całość. Charakterystyczny jest jeszcze wokal – w swojej czystej postaci głęboki, niski, ale także przechodzący w mocny, agresywny growl, dobrze komponujący się z najcięższymi momentami albumu. Szczerze przyznam, że bardziej pasuje mi właśnie w tej drugiej wersji, choć nie chodzi tutaj o kwestie techniczne, tylko o prywatne, subiektywne odczucia.

„Presomnia” nieco wymyka się schematom, choć myślę że każdy z miłośników wspomnianych tutaj stylistyk będzie w stanie znaleźć tu coś dla siebie. Nie jest to album wybitny, ale wie jak pokazać swoje mocne strony. Trochę szkoda, że nie miałem punktu odniesienia w postaci poprzednich wydawnictw MuN, no ale to już tylko moja wina. No cóż: może któregoś dnia uda mi się to nadrobić.

 

Barlinecki Meloman

 

Mam na imię Łukasz. W różnym stopniu interesuję się różnymi rzeczami, ale kilka lat temu muzyka stała się moją życiową pasją. Sukcesywnie rozwijam ją na swój sposób i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Ten blog to miejsce, w którym chciałbym przedstawić rockowo-metalowy świat z mojej perspektywy. To tyle, życzę miłego czytania!

blog // facebook // instagram