Barlinecki Meloman recenzuje debiutancki album formacji Dark Leaves

 

facebook | youtube | instagram 

 

Każdy potrzebuje raz na jakiś czas odskoczni. Nawet najlepsze i najciekawsze rzeczy mogą stać się utrapieniem, gdy mamy z nimi do czynienia w kółko, bez przerwy i na zapętleniu. Całkiem niedawno i ja znalazłem się w sytuacji, w której musiałem znaleźć sobie coś nowego, co pozwoliłoby mi trochę odsapnąć i odetchnąć. Z pomocą przyszedł mi zespół Dark Leaves – zespół, który z rockiem za wiele wspólnego nie ma. W zasadzie to z rockiem nic nie ma wspólnego. Ale czy to ważne? Nie w tych okolicznościach. Miałem zrezygnować z tej recenzji, ale zespół został mi przedstawiony w wystarczająco ciekawy sposób, bym jednak się jej podjął. Jakie są tego efekty i jakie wrażenie zrobił na mnie debiutancki album grupy?

 

Dark Leaves reklamuje się jako zespół grający „krwawy folk”. Jest to oczywiście określenie indywidualne i czysto subiektywne ale słuchacz może się w pewnym stopniu domyślić, co się pod nim kryje. Skład zespołu tworzy obecnie siedem osób (album nagrywano jeszcze jako sekstet), co już podsuwa pewne sugestie dotyczące szerszego instrumentarium. A to samo w sobie wygląda oryginalnie – nie uświadczy się tu klasycznej perkusji czy też standardowej gitary basowej. Dodatkowym urozmaiceniem są harmonijka, banjo oraz ukulele, a jeśli to jeszcze mało, to warto zerknąć na listę wykorzystywanych przez zespół gitar (akustyczna, elektryczna, rezofoniczna, cigar box guitar, lap steel guitar, mandolina). Przyznaję, część z tych pojęć brzmi dla mnie wręcz abstrakcyjnie, ale jednocześnie informuje mnie, że powinienem spodziewać się całkiem interesujących dźwięków.

 

Dark Leaves – Paralyzed (Official Music Video)

 

Niemający tytułu debiut oferuje nam tych dźwięków niemal równo godzinę, rozłożoną na trzynaście kompozycji. Jest więc z czego wybierać. Wszystko zaczyna się mrocznie i niepokojąco – singlowy „Paralyzed” wita nas szmerami, przyspieszającym pulsometrem oraz charakterystycznym biciem serca. Normalnie spodziewałbym się tu jakiegoś mocnego, przytłaczającego uderzenia – zamiast tego do moich uszu trafiają dźwięki chwytliwe, skoczne, mające sporo wspólnego z country. Taki to właśnie ten „krwawy folk” – elementami przewodnimi są przebojowość oraz żywiołowość, które to w znacznej mierze opierają się na brzmieniach akustycznych – zdecydowanie dominują gitara akustyczna oraz banjo. Wspominałem wcześniej o braku perkusji klasycznego formatu – zamiast tego są po prostu perkusjonalnia: w dużej mierze przysłowiowe „przeszkadzajki”. Dark Leaves stawia na prostotę, nie komplikuje niepotrzebnie tego, czego nie potrzeba. Nie oznacza to jednak, że jest to muzyka banalna – trudno nie dostrzec wydobywającego się z niej eklektyzmu. Z jednej strony mocno zachodnie, przestrzenne przmienia, wspomagane zaśpiewami Wiktorii Tabak („Men’s Killer„), z drugiej trochę elektrycznych riffów („Paralyzed”), do tego jeszcze lekka psychodelka („Runnin'”). Pierwsza połowa albumu jest bardziej energiczna, poczas gdy w końcówce zaczyna bardziej iść w kierunku kompozycji lekkich i dyskretnych. Całość ma swój klimat…

 

 

…choć nie jest on taki, jakiego się spodziewałem. To nie jest czysty folk, mocno wspomaga się on wspomnianym country czy też bluesem. Dodaje mu to oryginalności, choć nie ukrywam, że momentami trochę brakuje mi tu typowo „leśnej” atmosfery. Słuchałem dużo folku spod znaku Myrkur, Lunatic Soul czy też zdecydowanie przodującego w tej kategorii Ols, więc trochę zakorzeniło się w mojej świadomości to, że odpalając folkowy album po zamknięciu oczu przenoszę się w samo centrum leśnej dziczy, pełnej tamtejszej roślinności oraz zwierzyny. „Dark Leaves” aż tak na wyobraźnię nie działa, choć to głównie dlatego, że to po prostu nie ten target. Muzycy kładą nacisk na swoją dość mocno zachodnią wizję folku, stąd zapewne określenie „krwawy”. Z tego względu zamiast otoczenia intensywną zielenią możemy zostać przysypani kurzem typowym dla pustkowi. Zamiast łani czy borsuków powitać nas może żwawy mustang (nawiązanie do jednej z kompozycji całkowicie przypadkowe). Owszem, moje oczekiwania względem debiutu zespołu były nieco inne, ale i tak całkiem dobrze się przy nim bawiłem. Dlaczego?

 

Dark Leaves – runnin’ (Official Video)

 

Odpowiedź jest prosta: ponieważ poza tym, że jest to najzwyczajniej w świecie dobry album, to dodatkowo wnosi od siebie powiew świeżości, jest inny, oryginalny. A tego mi ostatnio wręcz bardzo brakowało. Wszystko się tu zgadza: chwytliwość jest, zróżnicowanie jest, pomysły też są. Czy zabrakło tu czegoś, co definitywnie powinno się tu pojawić? Nie sądzę. Chociaż od siebie dodałbym ciut więcej czystego folku. Do klasycznego country nie przekonam się chyba nigdy, ale dawkowane miarowo i w odpowienim stylu nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie. „Dark Leaves” jako album wypada przyzwoicie, a jako odskocznia wręcz bardzo dobrze. Więc jeśli macie dość gitarowego łojenia, to już wiecie po co sięgnąć.

 

Barlinecki Meloman

blog // facebook // instagram // recenzje 

Mam na imię Łukasz. W różnym stopniu interesuję się różnymi rzeczami, ale kilka lat temu muzyka stała się moją życiową pasją. Sukcesywnie rozwijam ją na swój sposób i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Życzę miłego czytania!