Barlinecki Meloman recenzuje album „Damage Has Been Done” zespołu Neal Cassady

facebook | youtube

 

Z okładki przedstawianego dziś przeze mnie albumu bije wściekły róż. Ale nie jest to jednolita barwa; bardziej to wygląda, jakby ten róż się rozlał. Towarzyszą temu grafiki – w narożnikach jakby szkice niespotykach na codzień wytworów ludzkiej wyobraźni, a w samym centrum… coś w stylu projektu ludzkiej głowy gwałtownie wykonującej gest przeczenia. Tak, ta okładka rzeczywiście może wywoływać uszkodzenia. Ale mimo wszystko w dalszym ciągu osiągają one tego poziomu, co te powodowane przez samą muzykę. Z tym że jest to zupełnie inny rodzaj obrażeń niż te, które zazwyczaj tu opisywałem. Ogólne doznania również są inne, i precyzyjne opisanie ich może być sporym wyzwaniem. Co takiego przygotowali na albumie „Damage Has Been Done” muzycy zespołu Neal Cassady?

 

Nie mam pojęcia, od czego zacząć. Chaotycznie ubarwiona szata graficzna podpowiada srogie odjazdy. Ale to ledwie przedsmak tego, z czym będziemy mieć do czynienia po wciśnięciu na odtwarzaczu przycisku „Play”. Najprościej powiedzieć, że to rock psychodeliczny. Ale nie w tej ugrzecznionej formie, gdzie psychodelka wyrażana jest wyłącznie dźwiękami, a nie substancjami pokroju LSD. Oczywiście w tym miejscu w żadnym wypadku nie sugeruję, aby skład Neal Cassady przy tworzeniu tego albumu wspomagał się środkami nie do końca legalnymi, ale momentami po prostu nie idzie nie odnieść wrażenia, że takie dźwięki wygenerował umysł odurzony tym, co święciło triumfy w czasach zakwitu rocka psychodelicznego. Trudny do zniesienia jazgot przeplata się z barwnymi (ale zaskoczenie), rockowymi sekwencjami, czasem bez żadnego uprzedzenia wszystko zwalnia i się uspokaja, a sam zespół wielokrotnie bawi się wizerunkiem poprzez eksperymentowanie z technicznymi aspektami (album na pewnych etapach diametralnie zmienia swoje brzmienie), a także swoją hałaśliwą żywiołowością sugeruje, że równie dobrze mógłby grać koncerty w innej galaktyce. Oj, ciężki to album do przyswojenia. Ale jak już się przełamiemy i stopniowo zaczniemy się przyzwyczajać do rocka wywróconego do góry nogami bądź na lewą stronę, to ten odjazd wykluczający nudną przyziemność okazuje się być całkiem interesujący. I co najważniejsze, nie grozi nam przy tym zjazd.

 

 

Niby to tylko osiem kompozycji i niewiele ponad czterdzieści minut, ale ilość zaskakujących rozwiązań i rozciągniętych sekwencji wywołujących dyskomfort poprzez nieświadomość, co będzie dalej, sprawia, że „Damage Has Been Done” może na początku stanowić przeszkodę nie do przebrnięcia. Zwłaszcza, gdy nie jest się przyzwyczajonym do takich brzmień. Nie ma co się jednak zrażać, warto na początku trochę się przemęczyć, by później wsiąknąć w naładowane psychodelicznymi zabiegami dźwięki. Stanie się ich integralną częścią wbrew pozorom nie jest aż takie trudne – oczywiście, gdy już poradzimy sobie z problematycznym początkiem przygody z albumem. Fakt, że taką muzykę trzeba lubić, to sprawa oczywista. Nie każdy się do niej przekona. Uniwersalizm i przystępność to obce pojęcia. Ale czasem po prostu warto przesunąć granice. Spróbować czegoś odjazdowego, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Przełamać rutynę. To właśnie robi Neal Cassady na „Damage Has Been Done” – tworzy coś tak pogmatwanego i zwyczajnie dziwnego, że nie ma tu mowy o jakiejkolwiek rutynie…

 

Neal Cassady – Desert City

 

…zwłaszcza, że kompozycje same w sobie także się od siebie różnią. Pierwszy przykład zademostrowany został już na początku: album otwiera żywy, kipiący energią, prosty w swej koncepcji „Desert City„, a drugi numer, „Another Death By the River” to już przestrzenne, rozmyte zwolnienie tempa, w którym istotną rolę pełnią budujące nastrój klawisze… Ale nie tylko. Tu pojawiają się także partie głośne, hałaśliwe, naładowane czym się tylko da. Jako trzeci w kolejności, „Insatiable”. I znów energiczna wizja, ale wyraźnie odciążona przez schowanie basu w tło. Dzięki temu zabiegowi utwór ten przybiera zupełnie inną postać. I tak dalej, i tak dalej… Nie będę streszczać całego albumu. Po co psuć niespodzianki? Powiem tylko tyle, że finisz albumu tworzy coś, co miało dobre zadatki do bycia popularnym w latach 90. ukrytym utworem. Ta przerwa w trakcie na pewno nie jest przypadkowa, choć jak dla mnie jest ona trochę zbyt krótka. Ale w zasadzie nie ma to żadnego znaczenia.

 

Neal Cassady – Another Death by the River

 

Czym byłby pstrokaty, nieprzewidywalny rock bez odpowiedniego wokalu? Tutaj trochę pozbawiono go czystego, naturalnego brzmienia, tak by można było go dopasować do warstwy instrumentalnej. Również charakteryzuje go pewna przestrzenność, otwartość na nietypowe rozwiązania, nie brakuje mu także emocji. Ale jakich? Tego jeszcze nie rozgryzłem. Nie sądzę, by były to emocje negatywne, gryzłoby się to z koncepcją całości. Słychać w tym dobrego ducha, pytanie tylko, jak bardzo blisko słuchacza jest ten duch. Czy nie jest on tylko wymysłem, bądź widmem wytworzonym przez te same siły, które stworzyły „Damage Has Been Done„. Nawet kiedy takich dźwięków słucha się dobrze i nie ma przy tym żadnych zgrzytów, to jednak pojawia się problem dotyczący interpretacji. Jak interpretować muzykę nie z tego świata? Wczucie się w muzykę jest prostsze niż wczucie się w koncepcję. Jak to mówią, każdy interpretuje po swojemu i właśnie dlatego zazwyczaj zostawia się wolne pole do interpretacji. Zatem resztę zostawiam już Wam.

 

 

Z jednej strony słucha się tego dość ciężko. Z drugiej strony, album kipi chwytliwością oraz lubi zaskakiwać. Nie ma na nim ani jednego oczywistego, łatwego do przewidzenia elementu. Przynajmniej z mojej perspektywy – przypuszczam, że starzy wyjadacze gatunku mogą potraktować nowe dzieło Neal Cassady bardziej przyziemnie. Dla mnie był to odlot, pełen doznań z którymi dotąd nie miałem do czynienia. Najlepiej sobie tę muzykę dawkować, raz na jakiś czas, bo łatwo jednak o przesyt. A z przerwami najprawdopodobniej tylko zyska.

 

Barlinecki Meloman

blog // facebook // instagram // recenzje 

Mam na imię Łukasz. W różnym stopniu interesuję się różnymi rzeczami, ale kilka lat temu muzyka stała się moją życiową pasją. Sukcesywnie rozwijam ją na swój sposób i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Życzę miłego czytania!

recenzje@rockkompas.pl