Rozmowa z człowiekiem, którego z pewnością przedstawiać większości czytelników nie muszę, była dla mnie zaszczytem! Jednak i nie lada wyzwaniem. Bo o co spytać artystę, który zapewne przez niejednego ,,ciekawskiego” takiego jak ja został wypytany o wiele rzeczy związanych z muzyką i nie tylko. Jednak zaryzykowałem, a właściwie czułem się już wyróżniony w momencie, kiedy ten skromny człowiek przyjął zaproszenie na ten wywiad. Drodzy czytelnicy, z dumą prezentuje Tomasza Budzyńskiego – artystę, muzyka, człowieka wrażliwego i zaryzykuję stwierdzenie – uduchowionego. Ja przynajmniej słuchając jego muzyki i obcując z obrazami mogę stwierdzić, że ten artysta wielokrotnie prowokował mnie do poszukiwań odpowiedzi na pytania, które miały charakter metafizyczny i były egzystencjalną podróżą w głąb samego siebie. I ta podróż trwa nadal. Tomasz Budzyński to Artysta przez naprawdę duże A. Zapraszam do lektury.
Tomek nadaje: Armia to już legenda. Tak jak Jej album o tym samym tytule, który doczekał się reedycji. Czujesz się dumny z tego, że współtworzysz taki zespół, będąc jego chyba najbardziej charakterystycznym członkiem? Tomasz Budzyński: Ja nie czuję się dumny tylko wdzięczny. Czuję wdzięczny Bogu za to, że pozwolił mi brać udział w tym artystycznym przedsięwzięciu, które nazywa się Armia i że do dziś sprawia mi to radość.
Tworzysz z zespołem niesamowitą, specyficzną energię. Wasza muzyka jest nieporównywalna do nikogo i niczego. Powiedziałeś kiedyś, że gracie muzykę bajkową. Co to znaczy według Ciebie? Nasz styl jest jedyny w swoim rodzaju a bajkowość polega na robieniu dziury w świadomości aby zobaczyć rzeczywistość nadprzyrodzoną. Tak definiował naszą twórczość współzałożyciel zespołu Armia, filozof – Sławek Gołaszewski. On był jedną z najważniejszych osób w polskiej kulturze niezależnej i mogę powiedzieć, że miałem niebywały zaszczyt z nim współpracować, tak samo z Robertem Brylewskim, który jest twórcą tego unikatowego „armijnego” brzmienia. Na swojej nowej płycie solowej „Pod wulkanem” nagrałem epitafium dla niego.
Płyta ,,Duch”, która była pierwszą płytą jaką poznałem z Waszej dyskografii, uwiodła mnie prostotą formy, w najbardziej pozytywnym znaczeniu i klimatem, który do dziś dzień nie ma porównania do nikogo. Uwielbiam ten album! Opowiesz o Nim jak powstawał?
Pierwsze próby zaczęliśmy jesienią 1995 roku w Poznaniu, w klubie w starym Browarze. Paweł i Stopa mieszkali przez jakiś czas u nas. Szło nam bardzo dobrze. Wszystko to nagrywałem na magnetofon kasetowy, mam chyba jeszcze gdzieś taśmy z tamtych prób. Powstawała bardzo ekspresyjna muzyka. Nasz nowy gitarzysta Popkorn był mistrzem riffu, co przy harmonicznych zdolnościach Pawła dawało dość niesamowity, powiedziałbym z lekka crimsonowski klimat. Coś w stylu płyty Thrakk. Popkorn brzmiał zdecydowanie ciężej niż Brylu czy Michał. Już użycie pieca gitarowego Mesaboogie dawało bardzo metalowy efekt. Osobiście chciałem za wszelka cenę tego uniknąć, bo nie wyobrażam sobie Armii grającej metal. Bardzo namawiałem Popkorna na różne niestereotypowe poszukiwania, co mu się bardzo podobało i muszę przyznać, że mnie momentami niebywale zaskoczył. Wykorzystywałem na próbach każdy moment, kiedy to koledzy grali ot tak sobie, niezobowiązująco improwizowali i wołałem „zróbmy z tego numer”. Te zaskoczenia dawały czasem nadspodziewane efekty, których nikt się nie spodziewał. Chcę tu powiedzieć, że taka metoda pracy bardzo mi odpowiada. Osobiście zauważyłem, że właśnie wtedy pojawiają się najciekawsze pomysły na płytach. Mój ulubiony utwór „Soul Side Story” powstał u mnie w kuchni. Jak w ogóle wiele innych utworów Armii czy później 2tm2,3. Zagrałem riff Pawłowi na akustycznej gitarze, a on natychmiast zaczął wymyślać te swoje cudowne harmonie. Lubiłem z nim pracować. Robiliśmy też próby w Warszawie w klubie Stodoła. Jeździliśmy z Popkornem pociągami dźwigając ciężką głowę od Mesy. Stukilowej kolumny już nie odważyliśmy się taszczyć. Na wiosnę mieliśmy już większość materiału i nagraliśmy sobie dość przyzwoite demo. Do studia weszliśmy na jesieni następnego roku. Było to w znanym już nam dobrze Sulejówku gdzie nagraliśmy płytę Triodante. Realizatorem był młody człowiek Jacek Gawłowski. Nagrania szły bardzo sprawnie. Zaprosiłem kilku gości: Marcina Pospieszalskiego, który zagrał na skrzypcach temat z „Kunst der fugee” Bacha, i Andżelikę, która zagrała ciekawą dodekafoniczną frazę na fortepianie. W zasadzie udział Banana też można traktować jako gościnny.
Brzmienie płyty bardzo mi odpowiada. Słychać najlepszą na świecie konsoletę firmy Nev, ale szczególne uznanie należy się według mnie Popkornowi, który na tej płycie osiągnął mistrzostwo! Jego solówka w „Pięknorękim” jest dla mnie czymś daleko wykraczającym poza ramy tego, co nazwać można muzyką rockową. Jego gra na tej płycie jest niebywale precyzyjna, a jednocześnie osadzona w rejonach bliskich jakiejś awangardzie. No i proszę! Otrzymał on nawet nagrodę od branżowego pisma „Gitara i Bas”. Śmiem twierdzić, że w tym czasie Popkorn znajdował się w swojej szczytowej formie. Mam też nadzieję, że nie powiedział jeszcze swojego ostatniego słowa i nagram z nim kiedyś coś ciekawego.
Kiedy zakwitło w Tobie poczucie, że już czas nagrać solowy album. Jak się dorasta do takiej decyzji?
W pewnym momencie chciałem nagrać coś co będzie przypominać moje obrazy. Ja jestem malarzem tworzącym muzykę ilustracyjną , tak przynajmniej twierdzi Michał Jacaszek, z którym współpracuję w zespole Rimbaud. Uważam, że najpełniej wyraża mnie moje malarstwo a nie muzyka, bo ja nie jestem muzykiem tylko malarzem. Moje płyty solowe pozwalają mi oderwać się od pewnej stylistyki związanej z zespołem Armia i robić to na co mam ochotę bo w tym przypadku horyzont niebywale się poszerza. Na mojej nowej płycie 'Pod wulkanem” na gitarze gra mój syn Stanisław, a okładkę zaprojektowała córka Nina. Można powiedzieć, że to taka rodzinna płyta, tak jak moje koncerty domowe.
Przeczytałem Twoją książkę ,,Soul Się Story”. Pokazujesz w niej, że jesteś wrażliwym, pełnym przemyśleń człowiekiem. Obalasz dla mnie pewien mit, że rockman to człowiek frywolny, lubiący muzykę i mocne używki. Czujesz się rockmanem?
Czuję się artystą, a nie rockmanem, ten styl życia mnie kompletnie nie interesuje, poza tym kojarzy mi się z czymś wulgarnym, a to już kompletnie nie moja bajka
Jesteś artystą. Bez dwóch zdań. Piszesz, malujesz, śpiewasz, jak Ty rozumiesz definicję tego określenia?
Artysta zajmuje się tworzeniem sztuki, a celem sztuki jest – jak powiedział Van Gogh, miłość bliźniego. Staram się to robić od prawie 40 lat. Maluję, koncertuję, piszę teksty i książki, komponuję, nagrywam. Wyreżyserowałem też pełnometrażowy film pod tytułem „Podróż na Wschód”. Tak naprawdę to bardziej uważam się za malarza niż za muzyka. Chciałbym aby przy moich obrazach człowiek czuł się kochany.
Tomasz Budzyński – Bezsenność
Czy muzyka Armii i Twoja solowa twórczość jest dla określonego odbiorcy?
Nasza twórczość jest skierowana do każdego. Tu nie chodzi o to, że aby w pełni odbierać to co robię trzeba być jakoś niebywale wyrafinowanym czy też przeczytać wiele książek. Choć faktycznie w moich tekstach jest dużo odniesień do literatury czy filmu. Sztuki nie trzeba „rozumieć” ponieważ sztuka nie jest skierowana do intelektu tylko do duszy. To jest jakby rozmowa dusz. Muzykę, sztukę się „czuje”, a tu nie ma nic do rozumienia. I to jest o wiele głębszy poziom odczuwania. Ja nie uprawiam w swoich tekstach publicystyki, nie interesuje mnie aktualna sytuacja społeczno-polityczna. Ja piszę o uniwersalnych sprawach duchowych, które dotyczą każdego człowieka. Ja piszę tak naprawdę tylko o miłości i o śmierci. Inne tematy to dla mnie strata czasu. Właśnie miesiąc temu ukazała się moja czwarta płyta solowa „Pod wulkanem”. Uważam, że jest to jak dotąd moja najlepsza płyta.
Korzeni twórczości zespołu nie sposób nie odnieść do sceny punk rockowej. Czy taka muzyka nadal jest dla Ciebie bliska? Czy nadal czerpiesz z tego gatunku?
Ja nie czerpię z żadnego gatunku tylko staram się tworzyć własny. Oczywiście na samym początku inspirowaliśmy się z Siekierą muzyką punk rockową, ale to było 40 lat temu. Dziś inspiruje mnie zupełnie coś innego. Przyznaję, że czasem puszczę sobie np. Bad Brains ale to jest czad mistyczny! Ja nie dzielę muzyki na szufladki czy kategorie, dla mnie jest tylko muzyka dobra albo zła. A tej dobrej jest wielkie bogactwo. Od kilku lat w poniedziałki po godz.22 prowadzę w Radiu Poznań autorską audycję muzyczną „Melodramat”. Puszczam tam bardzo różnorodną muzykę – od punk rocka do jazzu i awangardy i cieszę się, że mogę się z nią dzielić.
Dziękuję za rozmowę.
Tomek – miłośnik alternatywnego rocka polskiego (lata 80te i 90te) oraz amerykańskiego (specjalizacja cała scena grunge). Amatorsko gra na gitarze, czasem coś skomponuje i napisze jakiś tekst. Kolekcjoner płyt.