Barlinecki Meloman recenzuje płytę „Golem” zespołu Diuna

facebook | youtube | bandcamp

 

Niedawno w ramach rozpoczęcia współpracy dotarła do mnie paczka z dwiema płytami. Obie są od tego samego wydawcy, tj. od Piranha Music. Ta agencja muzyczna działa już od dłuższego czasu, lecz płyty zaczęła wydawać dopiero niedawno. Tutaj przeczytacie właśnie o dwóch pierwszych albumach wydanych przez Piranha Music, a żeby nie burzyć porządku, zacznę od tej najpierwszej. Oto zespół Diuna i jego „Golem”.

 

Czym jest Diuna? Albo inaczej: czym jest „Golem”? Otóż jest to kolejny już (drugi, konkretnie) album toruńskiego stoner rockowego zespołu, choć sam w sobie oczywiście nie jest tylko i wyłącznie stonerowy. Konstrukcja albumu prezentuje się dosyć charakterystycznie – pełnoprawne kompozycje z wokalami przeplatają się z krótkimi instrumentalami, a dodatkowo mamy króciutkie, dosyć dziwne intro. A wszystkich ścieżek mamy tutaj w sumie dwanaście – ogółem jest czego słuchać. Brud wylewa się tutaj strumieniami, choć jednocześnie nie przekłada się to na mocarne, posępne dźwięki spod znaku grunge’u. Tu jest przede wszystkim nieco lżej, za to zdecydowanie bardziej psychodelicznie. No i noise’owo. Momentami można wyczuć zwykłą zabawę dźwiękami, a nawet lekki odlot.

 

 

W tym miejscu pozwolę sobie przytoczyć fragment informacji o zespole, pochodzący z ich strony na Facebooku: „Diuna lubi hałas, kicz, brud oraz ciszę, piękno i harmonię”. Jakimś cudem to wszystko udało się upchać w jednym albumie – w różnych proporcjach, w różnych kombinacjach, trochę na zasadzie eksperymentów, testowania „co z tego wyjdzie”. Efekt? Może i trochę chaotyczny, ale za to zwraca na siebie uwagę. Przebojowości, ani zwrotów w typową komercję się tutaj nie uświadczy – ale „Golem” jest na swój specyficzny sposób melodyjny, wpadający w ucho. Nie jest też jakoś specjalnie trudny w odbiorze, a tego bym się raczej nie spodziewał po takiej stylistyce. Z tego względu ma szanse trafić nie tylko do zamkniętego grona odbiorców.

Zwróciłem uwagę na to, że jako główną inspirację dla Diuny podaje się Kyuss. Owszem, główną może i jest, ale na pewno nie jedyną. Ja jednak napiszę o czymś innym: momentami dały mi się we znaki wpływy pierwszych albumów Black Sabbath (wiem, mało odkrywcze, ale w rzeczy samej tak jest) – z tym, że obecnie nie nazywa się tego heavy metalem. Wzorce są dobre – jednocześnie słychać, że muzyka zdążyła przez te lata przejść sporą ewolucję, i będzie ewoluować dalej, niezmiennie nawiązując do korzeni. Choć przypuszczam, że Diuna mimo wszystko nie końca celowała w ten odłam. Dlatego wróćmy do stonera i do tego, czym zespół dekoruje swoją muzykę.

Warto zwócić uwagę na gitarowe odloty w „Jarmarku cudów”, czy też w „O, coś chodziło”. Brud, jazgot i psychodelka. W teorii może nawet nie do zniesienia. Ale czy aby na pewno…? Podoba mi się również „Duch” oraz „Lion’s coś” – w obu przypadkach wyróżniłbym te same czynniki, jednak przedstawione w różny sposób. Mam na myśli wokale: w tym pierwszym początkowe wersy, eksperymentalne w swojej formie, dodają charakteru i psychodelii. Ten drugi to już zupełnie inna bajka – nieco delikatniej, subtelniej, z pogłosem. W połączeniu z charakterystyczną linią basową daje to dobry początek dobrego utworu. A co z tymi krótszymi utworami, które ze względu na instrumentalizm mogą pełnić rolę przerywników? To zależy – nie wszystkie faktycznie coś wnoszą do albumu (szczególnie w „Przeszło” brakuje mi jakiegoś punktu zaczepienia), inne zwracają na siebie uwagę intrygującą formą (plemienne echa w „Milczeniu niewolników„), a jeszcze inne mogą wydawać się wręcz groteskowe (sample w „Rybie z bagnetem„). Każdy czymś się od siebie różni, i tak jak utwory z wokalem są spójne i od siebie nie odstają, tak instrumentale z premedytacją zaburzają ten porządek. Czy to plus, czy to minus, zależy od perspektywy.

„Golem” to dosyć dziwny album. Niby nie dla każdego, ale jednak bardziej przystępny. Eksperymentalny, choć czerpiący z doskonale znanych patentów. Równie spójny, co chaotyczny. Oparty na zasadzie wahadła, ze względu na kolejność utworów. Zachowujący przy tym luz i powagę. Pełen paradoksów i szalony. I wiecie co? W tym szaleństwie jest chyba metoda. Ja akurat nie przypominam sobie, żebym wcześniej trafił na wydawnictwo utrzymane w takim stylu, przedstawione w takiej formie. I jeszcze sporo przede mną, bo „Golem” kryje w sobie zapewne jeszcze wiele tajemnic, których dotychczas nie odkryłem. Jeszcze.

 

Barlinecki Meloman

 

Mam na imię Łukasz. W różnym stopniu interesuję się różnymi rzeczami, ale kilka lat temu muzyka stała się moją życiową pasją. Sukcesywnie rozwijam ją na swój sposób i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Ten blog to miejsce, w którym chciałbym przedstawić rockowo-metalowy świat z mojej perspektywy. To tyle, życzę miłego czytania!

Barlinecki Meloman blog

Barlinecki Meloman facebook

Barlinecki Meloman instagram