Barlinecki Meloman recenzuje: płytę „1904” zespołu Moonstone

facebook | youtube | bandcamp

 

Nigdy nie ukrywałem, że zdecydowana większość zgłaszających się do mnie zespołów była mi wcześniej całkowicie obca. Sporadycznie zdarzają się wyjątki od reguły, ale Moonstone na pewno do nich nie należy. Dlaczego zatem o tym wspominam? Ano dlatego, że gdyby Moonstone było mi wcześniej znane, możliwe że podszedłbym do tematu recenzji nieco inaczej. A tak to nie musiałem się na nic nastawiać, nie musiałem wyrabiać sobie żadnych oczekiwań ani uprzedzeń. A w tym przypadku miało to ciut większe znaczenie niż zazwyczaj.

 

Moonstone to pochodzący z Krakowa kwartet, który zdecydował że pójdzie w kierunku zwalistego, zagruzowanego doom metalu. Będę szczery: gdy sprawdziłem informacje o zespole, w głowie zapaliła mi się lampka ostrzegawcza. „Dwa utwory, prawie pół godziny i wszystko w klimatach doom metalu… Oj, nie wygląda to dobrze.” Monotonne, rozciągnięte do absurdalnych długości doommetalowe brzmienia od zawsze mnie męczyły. Obawiałem się, że coś takiego zastanę i tutaj. Zespół musi mieć w sobie coś naprawdę wyjątkowego (i przede wszystkim nienużącego), by najbardziej radykalne formy gatunku zaczęły do mnie przemawiać. Ale później pomyślałem sobie, że może nie będzie aż tak źle. Zresztą, jako recenzent chyba nie powinienem oceniać po łatce, tak więc uznałem że się tego podejmę.

 

Źródło zdjęcia: oficjalny profil facebook zespołu

 

Opisywany przeze mnie „1904” to drugie wydawnictwo w dorobku Moonstone. O samej zawartości nie ma właściwie co pisać – EPkę, jak już wspomniałem, wypełniają dwie kompozycje. Jakiej muzyki możemy się zatem spodziewać? Cóż: w zasadzie jest to dokładnie to, czego można się spodziewać – pełnokrwisty doom metal. Wydłużony, mocarny, bardzo ciężki w swojej formie. Miłośnicy gatunku powinni być zatem jak najbardziej zadowoleni. Dużo w tym również stonera, po takiej ilości brudu ciężko będzie się doprowadzić do porządku. Do stonera akurat zdążyłem się przyzwyczaić, gdyż mam z nim do czynienia dość często. Lubię brud oraz zakłócenia przejrzystości niemal tak samo, jak sterylną czystość. Tu o czystości oczywiście mowy nie ma. „1904” to materiał w znacznej części instrumentalny, wokalu jest na nim bardzo niewiele. Stanowi on w zasadzie tylko skromny dodatek. W sumie chciałbym powiedzieć o nim coś więcej, ale w praktyce to po prostu wokal wpasowujący się w standardy doom metalu, nic więcej – monotonny, zawodzący, podniosły, mimo znacznego schowania w tło. Wszelkiego rodzaju growli czy też wrzasków także tu zabrakło. Słychać za to, że zespół stara się urozmaicać muzykę na różne sposoby, głównie poprzez dzielenie kompozycji na różniące się od siebie sekwencje.

 

Monnstone – Spores

 

Oba utwory rozpoczynają się ponurymi liniami basu, bardzo dobrze budującymi nastrój. Pierwsza z kompozycji, „Magma”, sprawia wrażenie agresywniejszej (i nawet spokojny środek będący chwilą na uspokojenie raczej tego nie zmienia), druga, czyli „Spores”, jawi się tu jako ta bardziej eksperymentalna. Pod względem całokształtu wypada zdecydowanie spokojniej, więcej tu lekkich fragmentów (w tym pięciominutowy, początkowy). „Magma” skupia się na uderzeniach, a także nie boi się przyspieszyć, podczas gdy „Scores”, zbudowane na zasadzie wahadła, raz miażdży wszystko solidnym uderzeniem, a raz skręca w nieoczywistą, skromną psychodelię. W końcowej części nawet pojawia się coś w rodzaju połączenia tych dwóch odłamów – i to się Moonstone zdecydowanie udało. Końcówka „1904” to jej najlepsza część. Energiczna, mocna, i żywa – gdyby tak brzmiała reszta materiału, moja ocena byłaby na pewno wyższa.

 

Moonstone – Magma

 

W czym zatem problem? Chyba tylko we mnie, bo ja tego gatunku po prostu nie czuję. Momentami robiło się ciekawie, choć, biorąc pod uwagę całokształt, niestety nie mogłem się pozbyć uczucia znużenia. Dla mnie jest przede wszystkim za długo – zamiast koncentrować się na tym, co słyszę, mimowolnie zaczynam uciekać myślami. Gdyby poskracać poszczególne sekwencje i dodatkowo wyeksponować to, o czym wspomniałem w poprzednim akapicie, moje podejście wyglądałoby zupełnie inaczej. Zaryzykowałem, podejmując się recenzji, i mimo wszystko nie żałuję. W każdym razie, bałem się że będzie gorzej. I choć „1904” mojej opinii wobec doom metalu nie zmieni, to sympatykom gatunku polecam go z czystym sumieniem.

 

Barlinecki Meloman

blog // facebook // instagram // recenzje 

Mam na imię Łukasz. W różnym stopniu interesuję się różnymi rzeczami, ale kilka lat temu muzyka stała się moją życiową pasją. Sukcesywnie rozwijam ją na swój sposób i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Życzę miłego czytania!