Barlinecki Meloman recenzuje: płyta „Igne” zespołu Symbolical

facebookbandcamp | youtube | instagram

 

Jako, że niedawno były święta, dzisiejszy tekst, pierwszy w roku 2022, będzie nieco… okolicznościowy. Przedstawiony przeze mnie album doskonale wpasowuje się w tematykę Bożego Narodzenia. Data jego premiery, czyli właśnie Boże Narodzenie, także nie jest przypadkowa. Nie, za kolędy jeszcze się nie zabrałem, a sam album przedstawia nieco inny punkt widzenia. Nie zaszkodzi więc cofnąć się paręnaście dni wstecz i raz jeszcze spędzić okres świąteczny przy dźwiękach nowej EPki grupy Symbolical, zatytułowanej „Igne”.

 

Wstęp owszem, zawiera w sobie trochę ironii, jednak w żadnym wypadku nie jest zakłamany. Ale zanim przejdę do szczegółów, wpierw kilka słów wprowadzenia: Symbolical to działający niemal od dekady zespół parający się czystym death metalem, a w jego składzie figuruje m.in. Dariusz „Daray” Brzozowski, znany z działalności w takich grupach, jak Vader czy też Dimmu Borgir. Na koncie mają już dwa pełnoprawne albumy, a „Igne” to początek czegoś, co wygląda mi na nieco ambitniejszy projekt. Choć na płycie znajdują się tylko trzy kompozycje, to całość i tak osiąga prawie dwadzieścia pięć minut. Utwory są dość rozbudowane i wykraczają poza przyjęte standardy ogólnej przeciętności. Szybki rzut oka na okładkę sugeruje, że raczej nie ma co się spodziewać aprobaty skierowanej w stronę chrześcijaństwa. Motyw wszystkim znany, jednak jego geneza prezentuje się całkiem interesująco.

 

 

„Igne” opowiada jedną historię. Jest także pierwszą częścią trylogii, która zostanie zamknięta jeszcze w bieżącym roku. Tematyką są, a jakże, narodziny Jezusa – z tym że wypadało je ukazać z perspektywy bardziej… metalowej. Cała koncepcja jest dokładnie odwrotna do tego, co jest nam znane – zamiast cudu nastąpi zagłada, na ludzkość spadnie śmierć oraz zniszczenie. Czy można było się spodziewać czegoś innego po deathmetalowej hordzie? Warto odnotować, że zespół obrał sobie jedną, konkretną ścieżkę i konsekwentnie nią podąża. O koncepcie już trochę powiedziałem, czas na muzykę. A tej daleko do męczącej, prymitywnej siermięgi, dzieje się tu całkiem sporo. Forma kompozycji jest zdecydowanie bardziej ambitna niż początkowo mogłoby się wydawać, choć jednocześnie nie wykracza ona poza przyjęte standardy. No, może poza lekką nutką czerni.

 

Symbolical – Igne – Disciple of Death

 

„Igne” to kolejny przykład wzięcia na warsztat oklepanego konceptu oraz ukazania go ze swojej perspektywy. Co mam na myśli? Musi być ciężko i agresywnie, ale nie może zabraknąć także melodii i konkretnych solówek. Materiału nimi nie zasypano, więc szala pozostaje w równowadze. Trzeba było także uniknąć nudy, w końcu na płycie znalazły się dwa sześciominutowe utwory i jeden ponad jedenastominutowy. W praktyce EPka kończy się bardzo szybko, w dodatku w dość dziwny sposób. Najdłuższa kompozycja, „Disciple of Death„, jest też oczywiście najbardziej rozbudowana. Zaskakuje subtelnym, orientalnym początkiem, który jak na mój gust jest nieco za krótki. Zawsze podobały mi się takie wtrącenia, zwłaszcza gdy podkreślają inne oblicza zespołów. Zakończenie jest z kolei dezorientujące. Brzmi ono jakby niektóre instrumenty puszczono od tyłu, podobnie z wokalem, przez co pełni rolę bardziej ciekawostki. W głowie mam jednak myśl, że taki patent nie został zastosowany przypadkowo i, że jest on ściśle powiązany z obranym konceptem. Droga pozostaje otwarta.

Dodam coś jeszcze na temat wokalu: to po prostu mięsisty growl, momentami nieco bardziej „krzyczany”, pojawiają się też szepty oraz partie czyste – wolniejsze, zawodzące. Z podobną ekspresją spotkałem się w przypadku zespołu Scorn, przy czym pamiętam, że oba zespoły drastycznie się od siebie w ogólnym rozrachunku różnią – ot, takie personalne skojarzenie. Nad growlem jakoś specjalnie się nie zachwycam – brzmi w porządku, agresją nie odstaje, ale w zasadzie to wszystko. Cenię sobie za to fakt, że growl to nie wszystko, co znajduje się na EPce.

 

Symbolical – Igne – Epiphany & Revival

 

„Igne” to solidne deathmetalowe uderzenie, chociaż do euforii jeszcze tu brakuje. Złego słowa powiedzieć o nim nie mogę, tak samo jak nie mogę słodzić na prawo i lewo. Słucha się tego płynnie od początku do końca, bez żadnych problemów (przy czym końcówka nieco zaburza systemowy porządek, ale na odbiór to nie wpływa). Wielbiciele takiej stylistyki bez wątpienia będą mieć ucztę, ja sięgam po takowe brzmienia raczej wybiórczo, więc i o zachwyt było trudniej. Muszę jednak podkreślić, że nie uważam czasu spędzonego z „Igne” za stracony – zobaczymy, co przyniosą pozostałe części trylogii.

 

Barlinecki Meloman

blog // facebook // instagram // recenzje 

Mam na imię Łukasz. W różnym stopniu interesuję się różnymi rzeczami, ale kilka lat temu muzyka stała się moją życiową pasją. Sukcesywnie rozwijam ją na swój sposób i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Życzę miłego czytania!