Barlinecki Meloman recenzuje „Love & Hate” zespołu AnVision

facebook | youtube | www

 

Dziś wracamy już w nieco bardziej poważne rejony. Nieco cięższe, mocniejsze, czyli jest to chyba mniej więcej norma mojego cyklu. Dziś nadeszła kolej na album „Love & Hate” zespołu AnVision – zespołu, który ma już na koncie kilka sukcesów, w tym m.in. wsparcie Tarji Turunen podczas europejskiej trasy koncertowej w roku 2017. Jak dla mnie to jasna wskazówka, że AnVision byle jakim zespołem nie jest. Czy ma to swoje odzwierciedlenie w rzeczywostości?

 

Krążek wypełnia w sumie osiem kompozycji o wyraźnym zacięciu progresywnym. Jest po części rockowo, po części metalowo – zespół z grubsza trzyma się jednego, określonego stylu, jednak nie w jednej formie. Tempa są różnorodne, podobnie z ilością gitarowego ciężaru, niższych tonów oraz bonusowych smaczków generowanych nie tylko przez klawisze, także przybierające różne formy. Mamy ponadto dwa numery lżejsze, o charakterze nieco balladowym. Cały materiał zlatuje szybciej niż mogłoby się wydawać, z racji tego że w czterdziestu trzech minutach sprawnie udało się zmieścić sporą ilość unikających monotonii brzmień. No i mam na uwadze to, że nie wykryłem na albumie „pustych” sekund, nie wnoszących nic do ogólnego kształtu wydawnictwa.

 

Źródło zdjęcia.

 

Po rozpoczęciu odtwarzania następuje mocne wejście – „Love and Hate” trwa ponad sześć minut i przez cały ten czas coś się dzieje. Gitary robią swoje, warto także zwrócić uwagę na przejścia oraz pracę klawiszy. Jest to także jedyny utwór, na którym możemy usłyszeć coś w rodzaju growli, chociaż one akurat, szczerze mówiąc, nie pasują mi tu w ogóle. Dobrze, że jest ich tak mało, bo raczej zakłócałyby mi ogólny odbiór. Zresztą, Marek Ostrowski jest człowiekiem, który potrafi (czysto) śpiewać, i to dobrze. A to do takiej muzyki wystarcza w zupełności (Ciekawe i zarazem dziwne jest to, że już podczas kontrolnego, pierwszego odsłuchu utworu „Lovely Day to Die”, wokal z jakiegoś powodu wydał mi się znajomy, ale do teraz nie potrafię powiedzieć, skąd. Może to złudzenie?).

Ostatecznie najbardziej wyróżniają się utwory lżejsze, te w balladowym stylu. O ile pierwszy z nich, „Homeless Heart”, można z czystym sumieniem nazwać balladą, to ten drugi, „Good Night”, może nie jest pełnoprawną balladą. I ten drugi przekonuje mnie do siebie dużo bardziej – raz, że zaśpiewała na nim gościnie córka Ostrowskiego, Paulina (jedyny, przy czym bardzo udany gościnny udział wokalny na płycie), a dwa, że kompozycja zwraca na siebie uwagę niesamowitą wręcz prostotą konstrukcyjną, a to raczej nie jest spotykane w przypadku tego typu muzyki. Nie ma tu także żadnych powtarzanych sekwencji – jest za to początek, który rzeczywiście mógłby posłużyć jako kołysanka.

„Love & Hate” to album dobry, unikający nudy i korzystający z różnych rozwiązań. Zespół dobrze czuje się zarówno w rejonach bardziej metalowych, jak i tych delikatniejszych. Album mogę zarekomendować tym, którzy szukają brzmień progresywnych, lecz nie przeładowanych wszelkimi bajerami.

 

Barlinecki Meloman

 

Mam na imię Łukasz. W różnym stopniu interesuję się różnymi rzeczami, ale kilka lat temu muzyka stała się moją życiową pasją. Sukcesywnie rozwijam ją na swój sposób i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Ten blog to miejsce, w którym chciałbym przedstawić rockowo-metalowy świat z mojej perspektywy. To tyle, życzę miłego czytania!

Barlinecki Meloman blog

Barlinecki Meloman facebook

Barlinecki Meloman instagram