Barlinecki Meloman recenzuje album „Carnivore Carnival” zespołu Hostia

facebook | youtube | instagram | www

 

Pamiętam, że chwilkę się zastanawiałem, czy w ogóle podjąć się napisania o tym wydawnictwie. Miałem nieco wątpliwości, czy aby na pewno będzie pasować do charakteru naszej działalności. Uznałem jednak, że warto próbować nowych rzeczy, i wyznaczać kolejne granice. Skąd te wątpliwości? Za chwilę się dowiecie, o ile nazwa zespołu oraz tytuł albumu nie podpowiadają Wam wystarczająco. Tak więc oto jest: drugi (mini)album grupy Hostia, noszący tytuł „Carnivore Carnival”.

 

Wątpliwości to jedno, ale szczerze ciekawiło mnie, jak będzie mi się pisać o tym materiale, skądinąd znacząco różniącym się od wszystkiego, o czym dotychczas pisałem. Przede wszystkim jeszcze nigdy nie było tu tak ciężko, agresywnie i antyreligijnie. Nie, Hostia to nie żaden black metal, zdecydowanie bliżej im do grindcore’owej sieczki, chociaż nie samym grindem żyją kryjący się pod pseudonimami muzycy – dużo tutaj również obskurnego (i to bynajmniej nie pod względem brzmienia, zadziwiająco gładkiego jak na taką stylistykę) death metalu, a wypadkowa obu gatunków faktycznie robi wrażenie. Na płycie znajduje się w sumie siedemnaście numerów, i zanim ktoś zdąży zasugerować, że to bardzo dużo, spieszę z wyjaśnieniem: całość zamyka się w niespełna dwudziestu czterech minutach. Tempo narzucone na albumie jest mordercze, zespół nie zna litości. Napędzane death metalową motoryką, udekorowane bestialskimi, momentami bulgoczącymi growlami, grindowe brzmienia pędzą przed siebie na złamanie karku, a słuchaczowi pozostaje już tylko poddanie – wszak dwadzieścia cztery minuty to nie tak dużo…

 

 

…choć trzeba wziąć pod uwagę, że w przypadku „Carnivore Carnival” czas zdaje się płynąć nieco inaczej. Komponowanie i nagrywanie tak krótkich utworów niewątpliwie jest trudną sztuką. Hostia do rekordzistów pod tym względem nie należy, ale przeciętny słuchacz przyzwyczajony jest do dłuższych utworów. Inna sprawa, że przeciętnym słuchaczom tego wydawnictwa bym nie polecił, przede wszystkim ze względu na jego charakter. W przypadku strzałów mniej lub bardziej przekraczających minutę trwania, kluczowe jest zawarcie jakiegoś zróżnicowania, tak, by się one ze sobą nie zlewały. Czy Hostii się to udało? Z mojej perspektywy, i tak, i nie. Na początku faktycznie miałem problem z odróżnieniem, kiedy jeden numer się kończy, a drugi zaczyna, dopiero z czasem zaczęło mi to przychodzić z większą łatwością. Im dalej w las, tym wyraźniej można zauważyć, że nie jest to zagrane „na jedno kopyto”, a to dzięki swego rodzaju… przebojowości, o ile w ogóle można użyć tego słowa w kontekście takiej muzyki. Owszem, jest ciężko, jest brutalnie i agresywnie, ale faktycznie coś się na tej płycie dzieje. Nie ma tutaj riffów piłowanych przez połowę materiału, czy też powtarzającej się bez przerwy kaskady identycznych blastów. Chaos? Jak najbardziej. Ale czy nie tego właśnie oczekujemy od takich płyt?

Na „Carnivore Carnival” trzeba mieć chrapkę, inaczej może być ciężko (dosłownie i w przenośni). Nie jest to muzyka na każdą chwilę, tak samo jak nie jest to muzyka dla każdego. Ja sam raczej też często wracać do niego nie będę, ale jak już mi się zachce to nie ma zmiłuj. Dla porównania chyba przypomnę sobie debiut zespołu – tak się składa, że mam go na półce. Jedno jest pewne: mamy nowego rekordzistę w kategorii najmocniejszych dźwięków, i prędko ten rekord raczej nie zostanie pobity. Chyba, że ktoś to potraktuje jak wyzwanie.

 

Barlinecki Meloman

 

Mam na imię Łukasz. W różnym stopniu interesuję się różnymi rzeczami, ale kilka lat temu muzyka stała się moją życiową pasją. Sukcesywnie rozwijam ją na swój sposób i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Ten blog to miejsce, w którym chciałbym przedstawić rockowo-metalowy świat z mojej perspektywy. To tyle, życzę miłego czytania!

Barlinecki Meloman blog // Barlinecki Meloman facebook // Barlinecki Meloman instagram