Tym razem na recenzję czekała płyta zupełnie inna, różniąca się nawet od tego, czego zwykle słucham.
Lunatyk. Kto zna tę nazwę? Ja uczciwie przyznaję, że szykując tę recenzję doświadczyłem pierwszego kontaktu z zespołem. Kiedy sprawdzałem, z czym będę mieć do czynienia, zwróciłem uwagę na jedną rzecz: singiel grupy mający tytuł „Sztuczny uśmiech” został wydany przez S.P. Records. Jeśli komuś i ta nazwa jest obca, śpieszę z wyjaśnieniem – otóż S.P. Records jest jedną z największych niezależnych polskich wytwórni, wydających głównie polskich wykonawców. Jeśli ktoś taki zainteresował się Lunatykiem, to coś musi być na rzeczy.
Ale do rzeczy: przyznam z ręką na sercu, że raczej rzadko sięgam po nagrania w takim stylu. Zwykle preferuję nieco cięższe, bardziej agresywne brzmienia, co oczywiście nie znaczy, że całkiem unikam lekkich wykonawców. Zespół z Libiąża proponuje słuchaczom właśnie taki lekki, nieco radiowy rock alternatywny udekorowany popową melodyjnością. Prawda jest taka, że muzyka nie musi być nie wiadomo jak ciężka, a wokalista nie musi nie wiadomo jak wrzeszczeć, by przekazać odbiorcom emocje…
…a emocje to chyba największy atut debiutu Lunatyka. Słychać, że panowie nie robią tego wszystkiego na pokaz. Wierzą w to, co robią. Lubią to, co robią i się w to angażują. Dzięki temu muzyka mimo że lekka i przyjemna, nie cierpi na niedobór energii; dobrym przykładem tutaj jest końcowy fragment piosenki tytułowej. Z instrumentami idealnie uzupełnia się wokal. Bartosz Palka dysponuje głosem czystym, momentami głębokim, bardzo melodyjnym. I tu ciekawostka: w utworze „Przebudzenie” możemy usłyszeć nawet wrzask. Z jednej strony ciekaw jestem, jak brzmiałaby całość gdyby takich smaczków było więcej, z drugiej strony mogłaby na tym ucierpieć spójność albumu, utrzymana dzięki melodiom. Nietrudno zauważyć, że na tej płycie wszystko nastawia się na lekkość i melodyjność.
Właściwie to ciężko mi wyróżnić jakieś szczególne elementy tego wydawnictwa i bynajmniej nie świadczy to o tym, że jest słabe. Bardziej skłaniałbym się ku temu, że przyczyna tkwi w spójności. Nie jest to album koncepcyjny, jednak odnoszę wrażenie, że te wszystkie jedenaście kompozycji składa się w jedną całość. Płytę najlepiej jest po prostu włączyć, i pozwolić jej się skończyć wraz z ostatnim utworem, „Drogą do szczęścia”. Trzeba jednak mieć na uwadze, że skończy się to dość szybko, bo po trzydziestu ośmiu minutach. Nie obraziłbym się, gdyby na płycie znalazł się jeszcze jeden czy dwa utwory.
W kwestii minusów… Jest jeden, a jego znaczenie zależy konkretnie od upodobań słuchacza. Inni mogą to z kolei zaliczyć do plusów. Cały charakter „Sztucznego uśmiechu” czyni go wprost idealnym do radia, idealnym dla ludzi, którzy nie przepadają za ciężką muzyką. Wielbiciele ostrzejszego grania nie mają tu z kolei czego szukać, ale to w końcu nie oni są docelową grupą odbiorców. Ja, jak wspomniałem na początku, rzadko słucham takiej muzyki, ale do debiutu Lunatyka będę wracać. Może nie jakoś bardzo, bardzo często, ale wracać będę.
Typowym wielbicielom gitarowej młócki tego albumu rekomendować nie będę, pewnie i tak by się nim nie zainteresowali. Z kolei amatorom takiego grania, oraz tym, którzy nie lubią się muzycznie ograniczać i są otwarci na nowe (lub po prostu nieco delikatniejsze) brzmienia, płytę mogę z czystym sumieniem polecić. Zawsze może to być taka odskocznia od agresywnego riffowania i wyścigów na solówki.
Barlinecki Meloman
Mam na imię Łukasz. W różnym stopniu interesuję się różnymi rzeczami, ale kilka lat temu muzyka stała się moją życiową pasją. Sukcesywnie rozwijam ją na swój sposób i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Ten blog to miejsce, w którym chciałbym przedstawić rockowo-metalowy świat z mojej perspektywy. To tyle, życzę miłego czytania!