Barlinecki Meloman recenzuje płytę „Chameleon” zespołu Riff Action Family

facebook | youtube

 

Ten tekst jest wyjątkowy z dwóch powodów. Pierwszy: powstał jeszcze w roku 2020, ale Wy przeczytacie go już w 2021. Drugi: jest to zarazem mój drugi tekst dotyczący zagranicznego zespołu. W roku 2019 wziąłem na warsztat album „Misty Tales” czeskiego zespołu Emerald Shine, i była to całkiem sympatyczna przygoda, którą do dziś miło wspominam. Tym razem trafił mi się zespół z Rosji – Riff Action Family. Tak jak i w poprzednim przypadku, było to moje pierwsze zetknięcie się z tą nazwą. Zawczasu na szybkiego sprawdziłem sobie pojedyncze, starsze utwory, żeby wiedzieć, z czym będę mieć do czynienia. Jeden z nich bardzo mi się spodobał, ale moim zadaniem nie jest pisanie o starszych dokonaniach kapeli. Przedstawiam Wam album „Chameleon”.

 

Co jakiś czas regularnie przekonuję się o tym, że Rosjanie wiedzą, jak tworzyć dobrą muzykę. Sympuls-E, Arkona, Atakama, Iamthemorning, Blackthorn… Ta lista chyba już zawsze będzie się u mnie powiększać. Między innymi dlatego podszedłem do tego materiału całkiem entuzjastycznie. Dodatkowo mój entuzjazm podsycił gościnny udział Ravdiny – świetnej, nieobcej mi zresztą wokalistki, w jednym z utworów. Do rzeczy: „Chameleon” reprezentuje styl odmienny od każdego z wymienionych przeze mnie zespołów (a nawet bardzo odmienny), przy czym sam w sobie jest na tyle różnorodny, że ciężko go jednoznacznie określić (przypuszczam, że między innymi właśnie stąd taki a nie inny tytuł). Nie trafimy tutaj na żadnego rodzynka z rosyjskim tekstem, i w sumie nie wiem, czy to dobrze czy źle. Język angielski zapewnia dużo większy zasięg, jednak myślę, że chociaż jeden rosyjski numer nikomu by nie zaszkodził.

Na czym konretnie polega to zróżnicowanie, o którym wspomniałem? Nie na wyróżniających się konstrukcjach, nie na oryginalnych schematach czy też po prostu kombinowaniu. Riff Action Family czerpie z naprawdę sporej ilości różnych gatunków (gitarowych, żeby było jasne), i tam, gdzie nie jest to aż nadto ryzykowne, próbuje połączyć w jedno. Łatwo można to zauważyć porównując materiał z „Chameleon” ze starszymi dokonaniami grupy, ale nie tylko. W rzeczywistości wystarczy po prostu włączyć album i pozwolić mu lecieć. Mało fachowo stwierdziłym, że to ani rock, ani metal. Nie będę się wysilać przypisując albumowi najdrobniejsze gatunkowe łatki. Ani rock, ani metal, za to coś pomiędzy. Ponadto, nie będziecie musieli intensywnie szukać, by wyłapać odniesienia do grunge’u, bluesa czy też stonera.

Najmocniejsze punkty albumu, przynajmniej dla mnie, znajdują się w jego pierwszej połowie. Album rozpoczyna kompozycja „Hurricane”, z solidnym groove’em. Mimo pewnej chwytliwości nie demonstruje jeszcze całkowicie przebojowości, na jaką stać zespół. Drugi numer, nieco cięższy „Great Country„, prezentuje popisowe, instrumentalne zakończenie. Trzeci, o charaktertstycznym tytule „Die! Mthfk„, wyróżnia się z całej płyty chyba najbardziej. Zanim pierwszy raz posłuchałem albumu, obstawiałem, że ze względu na gościnny udział Ravdiny będzie on moim faworytem, ale, ku mojemu zaskoczeniu, tak się nie stało. Nie wiem, może po prostu oczekiwałem od jej głosu nieco więcej? Może liczyłem na nutkę szaleństwa? Nie zmienia to faktu, że cieszę się z jej obecności. Chciałbym tutaj jeszcze wspomnieć o utworze „The Most Sad Song in the World„, który wcale na taki nie brzmi. Bije od niego nieco ironiczny wydźwięk, sam tytuł wydaje się być nieco zwodniczy. Powiedziałbym nawet, że jest nieco… Wesoły. Wyszła z tego ciekawa zabawa konwencją. Zresztą, chyba i tak nikt by faktycznie nie oczekiwał prawdziwie najsmutniejszej piosenki na świecie.

Riff Action Family feat. RAVDINA – Die! Mthfk

Ode mnie to tyle na temat „Chameleona”. Zespół nagrał album potrafiący dopasować się do sytuacji, jednak nie kamuflujący się nie do poznania. Kształt zawsze będzie ten sam, bez względu na barwy. Ciekawi mnie, jak ten materiał brzmiałby na żywo – teraz z koncertami trochę krucho, pozostaje mieć nadzieję że powoli sytuacja już zacznie wracać do normy.

I tak oto tym albumem zamykam rok 2020. Wszyscy wiemy, jaki był. Co przyniesie rok 2021? Nie gdybajmy. Od siebie chciałbym Wam tylko życzyć, by rok 2021 płynął Wam na tyle spokojnie i na tyle normalnie, na ile się da. Jeszcze się zobaczymy na koncertach. Pozdro!

 

Barlinecki Meloman

 

Mam na imię Łukasz. W różnym stopniu interesuję się różnymi rzeczami, ale kilka lat temu muzyka stała się moją życiową pasją. Sukcesywnie rozwijam ją na swój sposób i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Ten blog to miejsce, w którym chciałbym przedstawić rockowo-metalowy świat z mojej perspektywy. To tyle, życzę miłego czytania!

Barlinecki Meloman blog

Barlinecki Meloman facebook

Barlinecki Meloman instagram