Barlinecki Meloman recenzuje album „The Maddest Stories Ever Told” zespołu Fright Night.

facebook | youtube | spotify | apple music

 

Chyba można powiedzieć, że zaczynam nowy rozdział – byle do setki. Świętowanie świętowaniem, ale nie powinienem zapominać o kolejnych wydawnictwach, czekających na swoje pięć minut. Dziś wspomnę Wam o albumie, a właściwie EPce, inspirowanej rzeczami, których wyznacznikiem jest klimat. I nawet nie chodzi tutaj o samą muzykę. Oto zespół Fright Night, debiutujący materiałem o charakterestycznym tytule „The Maddest Stories Ever Told”.

 

Jako główne inspiracje grupy wymieniane są chociażby tacy wykonawcy, jak Danzig, Black Sabbath czy też Type O Negative. A także filmami grozy – co ma swoje odzwierciedlenie w tekstach. Ale żeby było jasne, materiału nie charakteryzuje czysta zrzynka. Poza tym, gotyk w muzyce postrzegany jest dwojako: z jednej strony mamy mroczną muzykę w stylu wspomnianej wyżej trójki, z drugiej – dźwięki ocierające się o symfoniczne zapędy, oparte zazwyczaj na klawiszowych motywach oraz damskich wokalach. Fright Night bezsprzecznie reprezentuje tę pierwszą stronę medalu. Choć w samym brzmieniu tego mroku aż tak bardzo dużo nie ma. Powiedziałbym, że najwięcej go w wokalu, ale do tego jeszcze się odniosę. Samo brzmienie jest faktycznie klasyczne, odznacza się czystością oraz wyrazistością (choć jak dla mnie solówki gitarowe są akurat za bardzo schowane w tło, zbyt wyciszone). Nie brakuje także niebanalnych melodii oraz spokojniejszych brzmień („Children of the Night”), a w „Devil’s Cry” uwagę zwraca na siebie intro zagrane na gitarze akustycznej.

 

Fright Night – The Killer Must Kill Again

 

Wyeksponowany jest za to wokal. Bardzo charakterystyczny, o głębokiej barwie, barytonowy. Żeby nie było za monotonnie, to na sam koniec „The Killer Must Kill Again” atakuje nas kontrastującym falsetem. A w „Devil’s Cry” upodabnia się do głosu Petera Steele’a oraz przyjmuje bardziej zawodzący styl. Łatwo także zwrócić uwagę na pogłos, najobficiej występujący we wspomnianym „The Killer Must Kill Again„. Przypuszczam, że w takiej muzyce najważniejszy jest właśnie wokal – w końcu to on buduje znaczną część atmosfery, którą nie zawsze można przekazać w muzyce. Warto jeszcze wspomnieć, że wśród pięciu wypełniających EPkę kompozycji znajduje się jeden cover – a mianowicie „Black Angel, White Angel” grupy Danzig. Tak jakoś wyszło, że z całego materiału wypada on jak dla mnie najlepiej – najpewniej ze względu na linie wokalne. Nie wiem, może ma to jakiś związek z tym, że Fright Night swoje początki reprezentował jako cover band, ale dość powiedzieć, że spodobał mi się bardziej od oryginału.

Lubię obcować z albumami, o których istocie nie decyduje sama muzyka (co oczywiście nie znaczy, że nie zdarzają się zgrzyty). Fright Night do nich nie należy, choć z kolejnymi odsłuchami EPka coraz bardziej zyskiwała – przy pierwszym kontakcie jakoś specjalnie szałowo nie było. Największym atutem autorskiego debiutu grupy zdecydowanie jest wokal, odpowiednio dopasowany do liryk. Nawet, jeśli co niektóre rozwiązania mogą wymagać odrobinki przyzwyczajenia. „The Maddest Stories Ever Told” ma swój charakter, i na tym mogę właściwie zakończyć.

 

Barlinecki Meloman

 

Mam na imię Łukasz. W różnym stopniu interesuję się różnymi rzeczami, ale kilka lat temu muzyka stała się moją życiową pasją. Sukcesywnie rozwijam ją na swój sposób i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Ten blog to miejsce, w którym chciałbym przedstawić rockowo-metalowy świat z mojej perspektywy. To tyle, życzę miłego czytania!

blog // facebook // instagram // recenzje