Zdjęcie: okładka płyty „Fear Icoculum”, źródło.
Fani zespołu po 13 latach oczekiwania, żartowania i porównywania go do mistycznych istot (Potwór z Loch Ness, Wielka stopa, Chupacabra – ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?), doczekali się piątego albumu Toola. Płyta nie jest szczególna i nie wyróżnia się prawie niczym od poprzednich. Poza jednym – jest spokojniejsza, mniej agresywna niż jej poprzedniczki, przy których wypada słabo. Można spodziewać się tasiemców, ponieważ cała płyta trwa 79 minut (cyfrowa 87 min.) , więc średni czas trwania jednego utworu to ok. 8-9 minut.
Całość jest jak podróż kosmiczna, słuchacz z początku jest podekscytowany, ale im dalej tym bardziej jest monotonna. Wszystkie utwory są napisane na jedno kopyto i brzmią identycznie. Ciężko jest wyróżnić którąkolwiek z piosenek i cieszyć się ich słuchaniem. Jedynym lekko wybijającym się ponad wszystkie utwory jest najdłuższy i energetyczny „7empest”. Najgorzej wypadającym utworem jest „Mockingbeat”, który według mnie brzmi jak zepsuta wersja kieszonkowych potworów i nie wnosi nic ciekawego do płyty.
Śmiało można stwierdzić że jest to Tool i brzmi jak Tool, jednak płyta nie spełniła moich oczekiwań. Możliwe, że jest to spowodowane zbyt wielkimi oczekiwaniami wobec niej po tak długim czasie. Miałem wielkie problemy z utrzymaniem pionu słuchając nowego dzieła zespołu i ciężko jest pozbyć się wrażenia, że zespół tylko rzucił albumem w twarz fanów i chciał przekazać: „Macie co chcieliście, teraz dajcie nam święty spokój”. Płyta nie jest niczym nowym i szczególnym, z ciekawości można posłuchać. Sądzę jednak że nie utrzyma się długo na mojej playliście.
Track lista:
- Fear Inoculum
- Pneuma
- Litanie contre la Peur
- Invincible
- Legion Inoculant
- Descending
- Culling Voices
- Chocolate Chip Trip
- 7empest
- Mockingbeat