Barlinecki Meloman recenzuje płytę „Self-Hatred” zespołu Insides

facebook | youtube | spotify

 

Dzisiejszy zespół zajmuje się przede wszystkim próbami wskrzeszenia tego, co teoretycznie od dawna jest już martwe. Mało tego – wielu chciałoby, by pozostało to martwe już na zawsze. Bo czy jest sens wyciągać na wierzch to, co było modne na przełomie lat 90. i 00., a później było coraz bardziej odsuwane w cień? Sprawa jest dyskusyjna, jednak są tacy, którzy nie pozwalają zapomnieć o nu metalu, i właśnie do tej grupy należy zespół Insides. Grupa dopiero co wydała swoją debiutancką EPkę „Self-Hatred”, która może u poszczególnych osób wzbudzić mniejszy lub większy przypływ nostalgii.

 

Rozpocznę małą dygresją: czy nu metal umarł definitywnie? Nie powiedziałbym, chociaż chyba jest na dobrej drodze ku śmierci. Pojawia się coraz mniej dobrych zespołów z tego nurtu, które godnie kontynuują to, co w latach 90. zaczęły takie zespoły, jak Korn, Limp Bizkit czy też Slipknot. Nie wspominając już o tym, że dla ortodoksów nu metal jest wyłącznie skazą oraz hańbą niewartą jakiejkolwiek uwagi. Od zawsze lubiłem takowych ortodoksów drażnić moją sympatią do nu metalu, niemniej obecnie nie jestem w stanie znaleźć dla siebie praktycznie niczego z tego gatunku, przy czym zostałbym na dłużej (największe nadzieje pokładam w zespole RedHook, który akurat spodobał mi się bardzo). A co z gwiazdami? Slipknota za bardzo nie śledzę, ale podobno nieźle sobie radzi. Korn, mimo że w późniejszych latach nagrywał albumy o różnej jakości, od pewnego czasu trzyma równy poziom, choć nijakość nowego singla mocno mnie zaniepokoiła. Podobnie z Limp Bizkit, które nijakością zalało akurat cały swój nowy, tegoroczny album – sytuacja zbyt optymistycznie nie wygląda, spójrzmy więc na coś świeżego.

 

 

Debiut Insides to sześć konkretnych, całkiem różnorodnych uderzeń, które bez wątpienia podniosą ciśnienie „prawdziwym” metalowcom. Przeszywające wrzaski mieszane z rapowanymi wersami, sporo elektroniki, pewna doza psychodelii, charakterystyczne, lekko core’owe brzmienie gitar… Wszystko to jest nam znane od dawna, chociaż wydaje mi się, że muzycy nieco unowocześnili to brzmienie. Niby mogłoby się wydawać, że nu metal nie zmienia się już od dawna, a tu jednak udało się dorzucić coś od siebie. Dzięki temu materiał brzmi zaskakująco świeżo, choć oczywiście niczego nowego sobą nie reprezentuje. Jednocześnie można odnieść wrażenie, że zaczął on powstawać wtedy, kiedy gatunek był na fali. Nawet ten znaczek „Parental Advisory” na okładce wygląda tak… „retro”, zupełnie jakby cała istota EPki była po prostu hołdem.

 

Insides – Self-Hatred

 

Nagranie czegoś monotonnego w tej stylistyce to spory wyczyn. Gdy łączy się ze sobą ileś różnych gatunków, margines działań jest szeroki. Insides nie wyrzeka się lekkich, melodyjnych momentów, tak samo jak nie waha się uczynić z elektroniki głównego podkładu. Czy czegoś jest tu za dużo? Może trochę ograniczyłbym eksperymenty z modernizacją wokalu. I bez tego jest wystarczająco różnorodnie. W wielu tego typu albumach dostrzegam coś w stylu połączenia pomiędzy pierwszym, a drugim utworem, jakby stanowiły one jedną całość. Nawet jeśli niezamierzone, uatrakcyjnia mi to odbiór. Tak jest i tutaj: EPkę otwiera dość krótki utwór tytułowy, zaczynający się niepokojącym podkładem elektronicznym. Po chwili wchodzi agresywny, rapowany wokal, a w drugiej części rozpoczyna się to, na co czekałem. Pierwsze wrażenie sugeruje, że lekko nie będzie. Jego potwierdzenie stanowi drugi utwór, „Rollin”. Cóż, nie mogłem nie skojarzyć tytułu z jednym z największych hitów Limp Bizkit, jednak u Insides jest to zupełnie inna historia. Utwór z pozoru jednostajny, przez co może sprawiać wrażenie przydługiego mimo, że wcale taki nie jest. Zbudowany został z całkiem chwytliwych sekwencji. Niby bezpośredniość, niby nieprzebieranie w środkach, niby agresja, ciężar i chaos, ale całość zapada w pamięć zaskakująco łatwo.

 

Insides – Rollin’

 

Nieco trudniej jest z resztą EPki. Momentami miałem pewien kłopot z wyodrębnieniem poszczególnych elementów oraz części kompozycji. Pomysłów jest mnóstwo, tylko nie wszystkie odznaczają się na tyle, by oddzielić je od siebie grubą kreską. W tych niecałych trzydziestu minutach dzieje się bardzo dużo, i tu z jednej strony plusik dla zespołu za to, że próbują kombinować. Z drugiej chciałbym, by każda kompozycja była taka jak dwie pierwsze. Ciężko podzielić je na lepsze i gorsze, łatwiej za to doprecyzować, które rzeczywiście wyciągają z nu metalu tylko to, co najlepsze i łączą je w jedno.

Zatem czy „Self-Hatred” to dobra EPka? W swojej klasie – jak najbardziej. Pytanie tylko, czy ma dużą konkurencję i czy stanowi ona jakieś zagrożenie. Chyba nie muszę wspominać, że przeciwnicy nu metalu powinni trzymać się od tego materiału z daleka – ich nastawienia najpewniej on nie zmieni. Z drugiej strony mamy sympatyków, którzy z tęsknotą patrzą na dawne lata i czekają na coś nowego – im na pewno tego kateriału odradzać nie będę. Insides innowacji nie wprowadzi, gatunku na nowo też nie wypromuje. Ale jednocześnie pokazuje, że gra się to, na co ma się ochotę. I w zasadzie tyle. Odbiorcy i tak się znajdą. Nawet jeśli zrobi się z tego guilty pleasure.

 

Barlinecki Meloman

blog // facebook // instagram // recenzje 

Mam na imię Łukasz. W różnym stopniu interesuję się różnymi rzeczami, ale kilka lat temu muzyka stała się moją życiową pasją. Sukcesywnie rozwijam ją na swój sposób i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Życzę miłego czytania!