Barlinecki Meloman recenzuje płytę „Kairos” zespołu Aleph א

facebook | youtube | bandcamp

 

Ten dziwny, nietypowy dla naszego alfabetu znak widniejący w nazwie przedstawianego dziś przeze mnie zespołu można w pewnym stopniu (i z perspektywy słuchacza) potraktować jako symbolikę tworzonej przez niego muzyki. Wszystko, co nieznane, kojarzy nam się z tajemniczością. A w głowie mimowolnie tworzymy sobie obraz nieznanego – powstały głównie w wyniku skojarzeń, a więc po części taki, jaki chcielibyśmy żeby był w rzeczywistości. Skąd taka refleksja? Spróbuję wyjaśnić, przedstawiając najnowszy album grupy Aleph א, zatytułowany „Kairos”.

 

Właściwie to nie jestem pewien, czy powinienem używać tego znaku – nie we wszystkich źródłach się on pojawia, a jak już, to w albo na początku nazwy, albo na końcu. Ot, kolejna niewiadoma. Muzyka także ma w sobie sporo cech niewiadomej. Dlaczego? Otóż posłuchałem tego albumu raz, i nic nie było dla mnie jasne. No, może poza jednym: „Kairos” stanowi po prostu inny świat. I nie chciałbym, by to określenie zostało od razu absurdalnie wyolbrzymione, bo ten świat to jednak wcale nie taki wielki. Za to bez wątpienia jest on otwarty, choć czasem bywa duszno. I gęsto. Za pierwszym odsłuchem nie zrozumie się niczego, choć na próżno tutaj szukać chaosu czy też absurdu. Wręcz przeciwnie, wszystko tutaj doprowadzono do idealnego porządku. A przynajmniej tak zaczęło mi się wydawać wraz z kolejnymi odsłuchami.

 

Aleph – Invert (Live)

 

Album składa się z siedmiu utworów, choć czuję, że równie dobrze mógłbym je nazwać epizodami. Na początek dziwne, w pewnym stopniu wywołujące dyskomfort intro, na sam koniec monumentalny, ponad dziesięciominutowy instrumental. Czy jest to metal? Niezupełnie. A rock? Też nie do końca. „Kairos” łączy w sobie progresywną powagę z przydymionym brudem oraz umiejętnie budowaną tajemniczością. Bywa ciężko, ale jednocześnie zadbano o solidną porcję niebanalnych melodii. Muzycy niczego nie podają na tacy – ile słuchacz wyniesie ze słuchania, tyle faktycznie będzie wiedzieć. Podoba mi się to, bo czuję że zespół stara się przedstawić słuchaczowi swoją własną perspektywę, lecz mimo zachowanej powagi robi to w kompletnie wyluzowany sposób. I jakby niezupełnie przejmował się tym, czy słuchacz aby na pewno się w tym wszystkim odnajdzie.

 

 

Dziś celowo obrałem nieco inną formę tekstu, bo czułem że będzie najbardziej pasować do stylu albumu. Ale żeby nie było za mało konkretów, należy też co nieco wspomnieć o samych kompozycjach: „Invert” sprawia wrażenie najbardziej przebojowego (co może trochę mylić względem reszty), nawet pomimo dużej ilości „zakłócaczy” w postaci burzowych trzasków, odgłosów dzikich zwierząt czy też budzących skojarzenia ze zwykłymi dialogami wielogłosów.

„Doubt” przynosi chwilę wytchnienia przed jednym z najjaśniejszych punktów albumu, czyli „A Swarm of Dead Insects„. Ten uderza psychodelicznymi zagrywkami, wplecionymi w masywne riffy i rozbudowaną pracę perkusji. Najwięcej tu też growli, o tyle ciekawych, że równie dobrze dałoby się je wcisnąć w jakiś black metalowy projekt. Co to oznacza? Otóż growle te brzmią tak, jakby były wydobywane z najciemniejszego, najgłębszego zakamarka duszy człowieka. Robi to wrażenie, choć i przy takiej muzyce na dłuższą metę potrafi zacząć męczyć – dobrze, że mieszają się one z czystymi partiami, bo w innym przypadku plus mógłby łatwo przejść w minus. Granica jest dość cienka.

Na koniec wyróżniam oczywiście wielki finał pod postacią „Whale, Pt. II„. Jako kompozycja instrumentalna kładzie pełen nacisk na budowanie nastroju bez żadnych słów. Spokojne, nieco improwizacyjne partie prezentują się chyba najlepiej, choć interesująca jest także część rozpoczynająca się mniej więcej na półmetku – ta część, w której riffy wyraźnie zyskują na ciężarze, a atmosfera gęstnieje i robi się poważna.

„Kairos” to album nie tyle ciężki, co dość trudny w odbiorze. Znów mógłbym się posłużyć formułką „wszystko i nic”, ale ma to jednak jakiś koncept, nie ogranicza się tylko do bycia zlepkiem masy różnorodnych pomysłów. Najbardziej doceniam tutaj atmosferę, choć niewidoczną, to wyczuwalną. To jeden z tych albumów, dzięki którym w głowie tworzy się nieco rozmyta, nieco niewyraźna, ale za to stabilna wizualizacja. Może i nie przedstawia ona niczego konkretnego poza poszczególnymi „kadrami”, ale za to stanowi idealne uzupełnienie dźwięków, którymi posługuje się Aleph א.

 

Barlinecki Meloman

blog // facebook // instagram // recenzje 

Mam na imię Łukasz. W różnym stopniu interesuję się różnymi rzeczami, ale kilka lat temu muzyka stała się moją życiową pasją. Sukcesywnie rozwijam ją na swój sposób i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Ten blog to miejsce, w którym chciałbym przedstawić rockowo-metalowy świat z mojej perspektywy. To tyle, życzę miłego czytania!